EuroTrip Kamperem, ponad rok temu powstał ten pomysł w naszych głowach, a dokładnie rok temu ten pomysł zrealizowaliśmy!
Minął rok od naszego wyjazdu. Dom na kółkach i Europa, która stoi przed nami otworem.
Plan był ambitny, dojechać do Portugalii z bardzo wieloma przystankami po drodze! Zaczęliśmy wręcz groteskowo, ruszając późno w nocy z 21. na 22. października 2018, od słów Jacka stojącego na skrzyżowaniu pod domem ‘No to, w którą stronę?’. Emocje wzięły górę nad rozumem i nawet określenie kierunku podróży stanowiło problem. Pierwsza destynacja – Praga. To się dzieje naprawdę! Zaczynamy nasz EuroTrip Kamperem! Chociaż drogę trzeba było wziąć na raty. Mgła gęsta jak mleko i zmęczenie Jacka zadecydowały o drzemce po niespełna 100 kilometrach. Od tego ma się kampera. Parking i trzy godziny snu. Wystarczy. Praga nas przyjęła chłodno, ale słonecznie. Jest to piękne miasto z wieloma atrakcjami. Kemping był kameralny, ludzie przyjaźni i czuliśmy się tam wyjątkowo bezpiecznie.
Po dwóch dniach ruszyliśmy dalej w drogę, kierunek Austria.
Ze względu na najmłodszego uczestnika podróży Jacek zawsze prowadził nocą. Dziecko spało w trasie, a drogi były puste. Naszym celem był osławiony pięknymi zdjęciami Hallstatt w alpach Salzburdzkich… Wbrew temu co sugerowały nasze mapy z kempingami Europy, oba pola były zamknięte. Po kilku telefonach udało nam się znaleźć otwarty kemping nad Wolfgangsee. Dzieliło nas od niego 70 kilometrów, a czasu do zamknięcia niecała godzina. Udało się! Nie mieliśmy okazji zbyt wiele zobaczyć po przyjeździe, bo w górach mrok zapada momentalnie, natomiast to co zobaczyliśmy rano odebrało nam mowę. Tak, tak, nawet mi Milenie zabrakło słów. To tam jedliśmy pierwsze śniadanie jak z pocztówki. Siedząc przy stoliku, jedząc pyszną Ilonkowe przysmaki mogliśmy się przejrzeć w niezmąconej wiatrem, lazurowej wodzie alpejskiego jeziora.
To z tego pola, autobusem ruszyliśmy do Salzburga.
Miasta tak przyjaznego ludziom, że od razu poczuliśmy się tam jak u siebie. Miejsce, które wydało światu Mozarta. Było wspaniale i słonecznie. Po dwóch dniach ruszyliśmy do Innsbrucka. Tam mieliśmy pierwszy raz do czynienia z całorocznym polem kempingowym, zapakowanym pod korek. Ustawiliśmy się, podłączyliśmy, uzupełniliśmy wodę i ruszyliśmy zwiedzać miasto. Urokliwe, chociaż spłakane deszczem. Pogoda nie pozwoliła nam go w pełni docenić. Zrobiliśmy zakupy i wróciliśmy spać do kampera. Poranek był lekkim szokiem. Ilona obudziła nas pytaniem ‘Co to leży na daszkach kamperów?’. Był to śnieg. Tego się nie spodziewaliśmy, tego nie spodziewał się nasz kamper, którego butle gazowe przestały działać… Należy dodać, że byliśmy na letnich oponach. Wtedy zaczęła się walka i ucieczka na południe. Jacek z zawziętością przemierzał przełęcz Bolzano.
Krótki przystanek po drodze na zobaczenie najpiękniejszego jeziora Włoch, Lago di Braies.
Nawet w deszczu wyglądało jak z bajki. To właśnie tam Jacek zaprezentował światu i nam swój przepis na gnocchi. W ścianie deszczu i podmuchach wiatru rzucających całym kamperem, dojechaliśmy nad jezioro Garda. Plan był prosty, autobusem dostać się do Verony. W drodze do przystanku autobusowego deszcz zmienił się z padającego w pionie, na taki lecący w poziomie. Zrezygnowaliśmy. Mokrzy, zmarznięci wróciliśmy do kampera i zaczęliśmy dalszą pogoń za słońcem. Kierunek POŁUDNIE!
Dojechaliśmy do pola u podnóży San Marino.
Późny wieczór, ogromny kemping usytuowany w lesie. W nocy wiatr, który przewalił się nad nami spowodował, że nie zmrużyliśmy oka. Drzewa z każdej strony uderzały, a gałęzie drapały poszycie kampera. Rano jakby nic się nie stało, przywitało nas słońce i delikatny wietrzyk. Śniadanie, autobus do San Marino i całodniowe zwiedzanie. Dobre jedzenie, wspaniała atmosfera i degustacja likierów. Musimy wspomnieć śpiewającego kierowcę autobusu, któremu robiliśmy chórki.
Z San Marino rzut beretem było Rimini, które wyglądało jak miasto duchów.
Miejscowość typowo kurortowa, poza sezonem średnio atrakcyjna. Dalej na południe! Cieplej i więcej słońca!
Kilkanaście kilometrów od Monopoli znaleźliśmy kemping. Paskudny, ale otwarty.
Monopoli zachwyciło nas na tak wielu płaszczyznach, że po dziś dzień wracamy do tego zwiedzania z sentymentem. Miejsce tak piękne, że na jego temat powstał osobny wpis na naszym blogu. Później niesłychany, włoski wieczór w pobliskiej restauracji, o której piszemy w tym tekście.
Kolejnym punktem na mapie, a w tym samym rejonie Apullia, było Polignano a’mare.
Miejsce wyjątkowe, osadzone na klifach, to właśnie tu odbywają się znane na całym świecie zawody w skokach do wody markowane przez RebBull’a. Będąc tam nie można ominąć knajpki przy samym moście, serwującej smażone na głębokim oleju, trójkąciki z ziemniaków z boczkiem. Palec lizać!
Później przenieśliśmy się do Bari.
Miejscowość ta ma specjalne miejsce w naszym sercu, a więcej o tym w tym wpisie na blogu. Nie możemy nie wspomnieć o poznanych tam Polakach, z którymi po dziś dzień mamy kontakt!
Kolej na Matere, miasto w kamieniu.
To miejsce było niesamowite. Wykute w skałach, wkomponowane w zbocza. Jeszcze do niedawna hańba Włoch, slums płynący rynsztokiem, dziś główna atrakcja turystyczna i powód do dumy. To tu Jacek z Iloną przeżyli swoją gehennę w konfrontacji z jelitówką. Pamiętajcie o apteczkach! Wreszcie zaczęliśmy czuć na swojej skórze ciepłe promienie słońca!
Pojechaliśmy następnie do Sorrento!
Pięknego miasta z widokiem na wulkan Wezuwiusz. Codziennie rano zerkałam czy przypadkiem, nie uznał, że to odpowiedni moment by przypomnieć o swoim istnieniu. Z Sorento wybraliśmy się na wycieczkę do Positano. Miejscowość jakąś nadludzką siłą przyklejoną do zboczy i klifów ją okalających. To ulubione miejsce gwiazd kina czy czołowych polityków, ale też i obowiązkowy punkt fotograficzny w portfolio instagramerów 😀
Z tych niebiańskich plaż przenieśliśmy się w cholernie nieprzyjazne środowisko, jakim okazał się Neapol.
Miasto, które pręży swoje muskuły, dając jasno do zrozumienia turystom, że było kiedyś portową potęgą. Że każdy mur nosi na sobie ślady historii napisanej słoną wodą na drewnianych pokładach statków towarowych… ale to było dawno temu. Teraz Neapol to emigranci napastujący turystów i robiący sobie jaja z policjantów . Za to zjedliśmy tam bezsprzecznie wspaniałą pizzę!! I zaraz potem pojechaliśmy dalej kierując się na północ Włoch w kierunku Toskanii.
Porto Santo Steffano, to miejsce które w świadomości turystów nie istnieje.
Na całe szczęście! Wy też nie mówcie o nim zbyt wiele, bo to perła w koronie Włoch jakich mało. Było to chyba najpiękniejsze miasto w jakim byliśmy we Włoszech, a na pewno było tam najwspanialsze miejsce w jakim spaliśmy. Ten widok o poranku zaparł nam wszystkim dech!
To stąd zabrała nas Marta, z którą zgadaliśmy się przez Instagram.
Zabrała nas do innego świata. Jacek oniemiał kiedy tylko przekroczyliśmy bramę Ich posiadłości. Oddalonej od cywilizacji najdalej jak się tylko dało. Narzeczony Marty, Marco, przygotował dla nas typowo włoską kolację. Piliśmy wino, paliliśmy w kominku i gadaliśmy do późnych godzin nocnych. Nadszedł czas pożegnań, ale kontakt z tymi wspaniałymi ludźmi mamy cały czas. podrzucamy Wam także link do ich wspaniałego domu, bo dobrą wiadomością jest to, że można go wynająć!
W drogę! Za ich poleceniem zmieniliśmy plan dalszej podróży. Udaliśmy się w pierwszej kolejności do Saturnii.
Kaskad z wodą podgrzaną i wzbogaconą mineralne poprzez to, że przepływała przez wygasły wulkan. Listopad, a my kąpaliśmy się na otwartym powietrzu! Część z Was zapewne pamięta tę nazwę przez rebus, który zrobiła Ilona. Co jak co, ale także my dzięki niemu zapamiętaliśmy tę nazwę na dobre!
Później Bagno Vinioni. Wspaniała miejscowość z wielkim basenem termalnym zamiast rynku w centralnym punkcie miasta.
Miejscowość ta zdecydowanie robi niesamowite wrażenie, a spacerowanie po jej obrzeżach pozwoliło nam odkryć coś, czego się nie spodziewaliśmy. Zza krzaków wyłoniła nam się lazurowa woda – pozostałości łaźni rzymskich, woda w nich już nie była tak ciepła, ale nie mogłyśmy się powstrzymać i wyskoczyłyśmy z ubrań, aby i w tam się wykąpać.
Kierunek Piza!
Miejsce nie napawało nas optymizmem. Mieliśmy po prostu złe przeczucia co do miejsca gdzie zaparkowaliśmy. Poszliśmy w miasto, trochę się pogubiliśmy, czyli to co lubiliśmy najbardziej 😊 Bazary, sklepy, knajpki i punkt kulminacyjny. Pizzeria, w której stolik zarezerwowała nam sama Pizza Girl Patrol. Miejsce tętniące życiem, pełne studentów, prostej pizzy i pysznego piwa. Było nam tak fajnie, że tylko zdrowy rozsądek nas stamtąd wyprowadził. Ruszyliśmy dalej, duże skupiska ludzi to jednak nie do końca nasza bajka.
Jechaliśmy do Portofino, jednak musieliśmy zakończyć podróż na Santa Margarita Ligure, ponieważ wcześniejszy sztorm podmył drogę i miasto było odcięte od świata.
Zaparkowaliśmy na parkingu z opcją pobytu dla kamperów. Noc nie była spokojna. Lokalsi urządzili sobie dookoła naszego samochodu pijacki turniej piłki nożnej, w pewnym momencie staliśmy się pachołkiem wokoło, którego driftowały auta. Koniec końców odjechali, a my zostaliśmy z wybitym oknem dachowym od uderzenia piłką. Następnego dnia, dopiero spacer uświadomił nam jaką siłę miał wspomniany wcześniej sztorm. Kilkunastometrowe łódki były wyniesione kilkadziesiąt metrów w głąb lądu. Ogrom strat był przerażający!
Naszym celem było Cinque Terre, natomiast by być wreszcie na otwartym kempingu, wylądowaliśmy w bezpośrednim sąsiedztwie, czyli w Levanto.
To tu z Jackiem wybraliśmy się na naszą pierwszą randkę na tym wyjeździe. Było pysznie i romantycznie. To tu jeździliśmy rowerami po promenadzie, podziwiając zachody słońca jak z pocztówek. I wreszcie to tu, jedliśmy sprzedawaną na kawałki pizzę, do której wracaliśmy po trzy razy dziennie!! 😀
To stąd pojechaliśmy pociągiem przez Cinque Terre.
Miało to być jedno z najpiękniejszych miejsc Włoch… było pięknie, ale podczas naszej podróży mieliśmy szczęście zobaczyć piękniejsze.
Pnąc się kozakiem w górę wylądowaliśmy nad jeziorem Como u przyjaciela Jacka – Krzysia i jego rodziny.
Spędziliśmy tam trzy dni zwiedzając i jedząc ile się dało! To wspaniała i malownicza okolica. To był nasz ostatni przystanek we Włoszech.
Przedostaliśmy się do Francji. Tutaj naszym pierwszym przystankiem było Menton.
Zatrzymaliśmy się na nabrzeżu mariny. Wieczorem skończyliśmy nasze kulinarne poszukiwania w … McDonald’s 😀 Rano poszłam po bagietkę i kawę. Przecież to Francja! Spacery były w promieniach słońca, ale zimy wiatr niweczył jego starania by nas ogrzać. Spacery jak i późniejsza droga pokazały nam najpiękniejsze widoki lazurowego wybrzeża.
Najtrafniejszą decyzją było wpakowanie się naszym niemałym kamperem do Monako.
Lawirowanie wąskimi uliczkami pomiędzy Ferrari i Lambo było dość stresogenne dla nas wszystkich. Koniec końców kamper został na obrzeżach, a do centrum pojechaliśmy autobusem. Parę tysięcy westchnień później już oswojeni z blichtrem monakijskiego wybrzeża, ruszyliśmy dalej!
Dzięki strajkowi zielonych kamizelek, bez jakichkolwiek opłat, jednym tchem przejechaliśmy Francję. Gonił nas już czas, a pogoda nie nastrajała optymistycznie do zwiedzania. Cel – BARCELONA!
Dotarliśmy do jedynego otwartego kempingu pod Barceloną, który był bardzo słaby i bardzo drogi. Od centrum Barcy dzieliło nas 40-50 minut pociągiem. La Rambla i okoliczne atrakcje pochłonęły trzy dni. Dni połowicznie w słońcu, przepełnione zimnymi podmuchami i sporadycznym deszczem. Ale nic nie dzieje się bez przyczyny. To właśnie na tym kempingu Jacek zmywając naczynia poznał włoską rodzinę, która od 13 lat każdą zimę spędzała w Maroko… i tak nasz Eurotrip przestał być euro, ale o tym w następnym tekście niebawem.
16 komentarzy
Ola
26 czerwca 2024 at 17:58Długo marzyłam o podobnej wyprawie, ale niestety nie mogłam sobie pozwolić na zakup takiego kampera. Na szczęście niedawno wpadliśmy z chłopakiem na genialny pomysł. Skorzystaliśmy z kalkulatora leasingu, aby wziąć w nim taki pojazd. Dzięki temu będziemy mogli zrealizować nasze marzenie.
Ola
12 maja 2023 at 10:48Super relacja! Bardzo wam zazdroszczę tak świetnej podróży! W te wakacje mam podobne plany z moim chłopakiem, ale będziemy jeździć tylko po naszym kraju w poszukiwaniu najlepszych tras rowerowych. Kupiłam już nawet nowy dobry rower na wycieczki, aby móc jak najbardziej cieszyć się z tego wyjazdu.
Redakcja NajtaniejuAgenta.pl
5 marca 2021 at 16:30Świetny wpis! Podróżowanie kamperem to coś niesamowitego, bo daje nam swobodę i niezależność. Można naprawdę wiele zwiedzić. Jeżeli się uda, sam zaplanuję taką wyprawę w tegoroczne wakacje.
ajem stories
10 lutego 2021 at 22:21Mega trasa. Planujemy podobna na ten rok, o ile się w ogóle uda wyjechać 🙂
Ewa
10 lutego 2021 at 12:51Gratuluję podróży . Na pewno super sprawa, pełno przygód i frajdy. Nie samo wite chwile.
Alicja
22 października 2019 at 08:31Super coś niesamowitego , podróż życia .
Kasia
21 października 2019 at 23:26Milka, jaki Ty masz talent do pisania. Wow! 🙂 Mnie się najbardziej podobały całe Włochy i jezioro w Austrii (?) 🙂
Magda
21 października 2019 at 22:06Myślałam, że po roku czasu będzie podsumowanie z kosztami i ogólnymi wydatkami , a szkoda bo pamiętam jak Ilonka się deklarowała, że wszystko podliczy. Takie info ułatwia i nakreśla planowanie podróży ale nie znając podstawowych wydatków zostanę przy lotnych tripach.
Majka
21 października 2019 at 21:43SUPER zebrane wspomnienia, a zdjęcia są MEGA. Zaczęłam Was wtedy obserwować i już jestem od Was uzależniona, oczywiście pozytywnie
Asiulka
21 października 2019 at 21:28Bajkowo opisanae ❤
Kroma
21 października 2019 at 21:02Nie mam słów ♥️♥️♥️♥️
Zniecierpliwiona
21 października 2019 at 22:25To prawda. Bardzo szybko zleciało. Rok temu nie mogłam się doczekać Waszego wyjazdu 😀
Minął rok, a my nadal nie wiemy ile taki wyjazd Was kosztował. To również miało być na blogu. 🙁 Czekam i czekam…
Kasia
21 października 2019 at 23:32Już rok? A mam wrażenie, że podróżowałam z Wami tak nie dawno. Zdjęcia cudowne Mam nadzieję, że empik foto uszykuje jakiś kod bo mam ponad 1000 zdjęć do wywołania
Doris
21 października 2019 at 20:41Śledzilam Was wtedy z ogromną ciekawością! A wpis cudowny, można się cofnąć w czasie i przenieść w cieplejsze miejsca
Aneta
21 października 2019 at 20:35Nie wierzę że to już rok, zdjęcia magiczne.ega zazdroszczę. Buziaki
Mania
21 października 2019 at 20:20Pamiętam tę wyprawę jakby była wczoraj. Mnie osobiście podobało się wszystko ale chętnie wybrałbym się do Austrii nad Wolfgangsee – coś pięknego Pozdrawiam Was i całuję