Jakiś czas temu, gdy byłyśmy na targach fitness w Poznaniu, stwierdziłyśmy, że przejdziemy się na Stary Rynek w poszukiwaniu restauracji. Krążąc po mieście znalazłyśmy Whiskey in the Jar i masę ludzi na ogródku zajadających się pięknie wyglądającymi daniami. Po krótkim spacerku po ryneczku, gdy obejrzałyśmy pozostałe restauracje było pewnie, że właśnie tam wrócimy.
Milka jeszcze wtedy ukrywała swoją ciążę i miała ogromny problem z wytłumaczeniem nam, dlaczego nie chce spróbować ode mnie mojej przystawki – czyli tatara.
Surowe mięso nie jest dla kobiet wskazane, a skoro Milka zawsze je lubiła to miała nie lada problem, aby udawać, że właśnie wtedy nie miała na tatarka ochoty. Tym bardziej, że wyglądał tak apetycznie!
Po zjedzeniu boskich żeberek i burgerów zaczęłyśmy rozpaczać, że nie mamy tej restauracji w Łodzi.
I wtedy dotarła do nas plotka, kelnerka nam zdradziła, że podobno menadżer wspominał jej o nowej lokalizacji, którą ma być Łódź, a konkretnie Manufaktura! <3
Minęło kilka ładnych miesięcy i nagle idąc rynkiem Manufaktury zauważyłyśmy, że pewien lokal zaczyna się przerabiać, remontować – wiedziałyśmy, że to musi być Whiskey in the Jar! I się nie myliłyśmy!
Już otwarte, więc gdy w dość zabieganym harmonogramie (te wakacje były mega pracowite) udało nam się znaleźć termin pasujący nam i naszym chłopakom, ruszyłyśmy na testowanie – czy jest tak samo dobre jak w Poznaniu, oczywiście nie obyło się bez tatarka, a na danie główne wybrałam najlepiej!
Zjadłam najlepszego steka w życiu!
Stopień wysmażenia medium rare, jednak stek został podany na gorącym kamieniu lawowym, dzięki czemu sama, według własnego uznania mogłam dosmażyć mięso. Wystarczyło ukrojony kawałek przyłożyć na sekundę do kamienia i już uzyskałam stopień Medium Well 🙂 Ten kamień był tak nagrzany, że aż było słychać skwierczenie – kelnerka ubrała mnie w fartuszek, w razie gdyby tłuszczyk zaczął strzelać.
Stek był tak dobry, że nie chciałam go psuć żadnymi dodatkami. Sosiki po pierwszym kęsie poszły w odstawkę, choć były bardzo dobre, jednak chciałam czuć mięso samo w sobie z grubo mieloną solą.
Milka skusiła się na burgera i tak go zajadała, że w końcu była cisza, legendarny moment – Milka nic nie mówiła! 😛
Smacznego!
Stwierdziliśmy, że na deser nie mamy już miejsca, jednak ciężarna nie zgodziła się z nami.
Tym bardziej, że zobaczyła w karcie bezę i brownie z lodami, i coś czego nigdy nie jadłyśmy – nachosy w sosie karmelowym z cynamonem 🙂 Więc zamówiła trzy desery!!!
2 komentarze
Polka
4 września 2022 at 17:04Dwie „blondynki,”które nigdy niczego nie ugotowały szczerzą się na zdjęciach jakby miały coś do pokazania,żałosne.Też mi osiągnięcie.Wyrazy współczucia dla mężów stracą majątek w restauracjach.
Marcin
27 sierpnia 2017 at 01:48Spacerek / ryneczek / tłuszczyk / sosiki / fartuszek
A ile wydałyście pieniążków ?